Choroba, ciepłe łóżko,
poduszeczka, rosołek i tony chusteczek walających się koło kosza na śmieci (jak
to jest że grawitacja na zewnątrz kosza jest silniejsza niż w środku i rzucona
chusteczka zawsze ląduje obok?) Przynajmniej nie trzeba wcześnie wstawać,
choć fakt faktem, że zwlec się w końcu
wypada. Jednak w tym stanie dotarcie gdziekolwiek zakrawa niemal o cud i jest
wyczynem porównywalnym ze zdobyciem złota olimpijskiego. W spożywczym przy
kasie na takie okazje powinno stać podium i być przygotowane nagranie z hymnem,
a miłe Panie sprzedawczynie powinny rzucać kwiaty. Ale nie, zamiast tego czeka
mnie tylko ochlapanie przez pędzącego kierowcę (dziękuję, tego mi dzisiaj
brakowało) i bezosobowe „nie ma drobniej?” a następnie wleczenie się na powrót
do domu, ryglowanie drzwi, powrót do łóżka i modlitwa, żeby nikogo „nie
przywiało” bo moja potrzeba kontaktów społecznych na dzisiaj została już zaspokojona
a i góra chusteczek od rana też niebezpiecznie urosła.
Ale fajne
OdpowiedzUsuńCzy to jest pamiętnik?
OdpowiedzUsuń"Stłuczone naczynia przynoszą szczęście – ale tylko archeologom."